Lubię być kobietą. A właściwie i po prostu: lubię być.
Nie wydaje mi się, aby płeć (czy cokolwiek innego) kogokolwiek definiowała. Jednak to jako kobieta eksploruję swoje życie. Widzę wynikające z tego ograniczenia i przywileje i, jakkolwiek naprawdę chciałabym uniknąć wspomnianego definiowania, chyba całkiem się nie da. Od dawna jednak skupiam się na przywilejach.
Od razu chcę jednak podkreślić, że wcale nie jest to łatwe. Daleka jestem od kreowania, tak powszechnego w mediach społecznościowych, obrazu szczęśliwego i łatwego życia.
Owszem, żyje mi się dość szczęśliwie, ale to względne uczucie szczęścia stanowi efekt nieustannej pracy, głównie nad sobą: uczenia się przyjmowania rzeczy takimi, jakimi są oraz patrzenia do przodu, choć przeszłość niejednokrotnie o sobie przypomina.
Od dawna jednak skupiam się na przywilejach.
Kiedy się ma ponad 50 lat i żyje się we wciąż patriarchalnym społeczeństwie, korzystanie z przywilejów nie przychodzi bez żadnych przeszkód.
Jako dziecko miałam być grzeczna i „robić coś pożytecznego”. Paradoks jednak, na moje osobliwe szczęście, polega na tym, że miałam ze wszech miar niegrzecznych rodziców, którzy dali mi morze wolności i wystarczająco dużo miłości, bym w dorosłym życiu poruszała się z poczuciem niezależności i wiedzą, czego chcę, nawet, jeśli okoliczności zdawały się temu przeczyć.
Czuję, jak wibrują we mnie liczne sprzeczności. Nauczyłam się z nimi żyć i nawet je lubię. Kontekst, w jakim mnie wychowano, sprawił, że lubię być, lubiąc siebie. A to ogromny przywilej.
Jak być doskonałą niedoskonałą: https://www.niejestemprzezroczysta.pl/?p=4967