21 LIPCA: JEST PLAN
Zaczynam urlop. Od dawna marzy mi się wizyta w Ogrodzie Botanicznym i tam postanawiam zainaugurować wakacje. Po drodze zatrzymuję się przy moim urodzinowym graffiti. Cieszę się, bo ma się dobrze, choć jego Autor pesymistycznie przewidywał, że w TAK DOBRYM miejscu długo nie przetrwa. Ja – optymistycznie – interpretuję ten fakt jako znak, że mój urlop uda się wyśmienicie. Będę się włóczyć, szwendać, spacerować i, rzecz jasna, mknąć na moim musztardowym rumaku. Niespiesznie.
3 SIERPNIA: ODKRYWAM, ŻE NIE POTRZEBUJĘ KURTKI, CHOĆ NIEMAL BEZ PRZERWY LEJE
Wybrałam się do pobliskiej miejscowości, bo zachciało mi się białego sera i krówek. W drodze powrotnej zatrzymałam się przy plaży i poszłam zobaczyć zachód słońca. Torbę z krówkami i papierem toaletowym zostawiłam w koszyku, a na bagażniku – wiatrówkę. Trochę się martwiłam o te krówki. Wróciłam, torba jest, uff, za to… zniknęła wiatrówka.
Następnego dnia już z daleka widzę moją kurtkę, a w niej postać grzebiącą w kuble przy plaży. Mówię: Do twarzy panu w mojej kurtce. Bardziej niż mnie.
Poszukiwacz na chwilę traci rezon, rozdziawia usta, pokazując samotnego zęba.
„To moja! Kupiłem w sklepie” – najwyraźniej odzyskuje rezon, bo zaczyna opisywać okoliczności, w jakich nabył moją wiatrówkę.
No, po takim dictum czuję, że jestem porządnie rozeźlona, mówię, że mi buchnął z roweru, ale niech ma, na zdrowie.
Oddalam się, patrzę, a on za mną cwałuje i krzyczy, że odda.
NIE! – wrzeszczę i uciekam, ile sił w nogach.
Tymczasem kilka godzin później życie dopisuje zakończenie: idę na plażę, już z daleka widzę złodziejaszka (te fuksjowe dodatki), żar leje się z nieba, a on w mojej kurtce. Podoba mu się, myślę i jakoś złość mi całkiem mija. Postanawiam jednak minąć go z surową miną. Nic z tego – macha do mnie, szczerzy zęba i radośnie krzyczy: „To pani! Dzień dobry!”
Bilans zysków i strat:
• straciłam kurtkę
• widziałam zachód słońca
• mam krówki i nowego kolegę
8 SIERPNIA: PO PROSTU DLA SIEBIE
Ktoś ostatnio spytał, czy piszę tak po prostu, dla siebie.
Przypomniało mi się, że właśnie tak: „Robię to dla siebie”, powiedziałam przed kilkoma laty koledze, który stworzył mojego bloga. Wówczas on, wszechstronnie uzdolniony artysta, odparł z ujmującą powagą, że to „dla siebie” jest kluczowe i wystarczające w każdym tworzeniu.
DLA SIEBIE piszę, czytam, ruszam się, spędzam wakacje na końcu świata, szukam ciszy, energii i dystansu. Celebruję drobne przyjemności: kupuję krówki, jem frytki na plaży, kolekcjonuję zachody słońca. No i poranna kawa – przyjemność nad przyjemnościami, wiadomo!
Bez „dla siebie” nie ma „dla innych”. Myślę, że jakość pierwszego definiuje jakość drugiego.
Biorę i oddaję, po prostu.
20 SIERPNIA: JESTEM KREZUSKĄ
Zazwyczaj myślę, że mam wszystkiego pod dostatkiem.
Oczywiście czegoś mogłabym mieć więcej, czegoś innego – mniej. Na dywagowanie na ten temat po prostu szkoda życia. Czyż nie lepiej pławić się w luksusie, cieszyć się swoim bogactwem?
Moim są doświadczenia, umiejętności, wspomnienia, sposób, w jaki postrzegam świat, ponadczasowe relacje.
„To mi wystarczy”, „bogactwo”, „niczego mi nie brakuje” – myślę sobie, a słowa mi sprzyjają.
4 WRZEŚNIA: POWROTY
Podróże mają miejsce w powszechnej świadomości jako zdarzenia pożądane i, w jakimś sensie, nobilitujące. Podróżnik zazwyczaj postrzegany jest jako człowiek światowy, o otwartym umyśle, inteligentny, szczęśliwy i zaradny. Świat mediów społecznościowych hołubi podróżników.
Powroty w tym kontekście wypadają nieciekawie. Nawet nie ma rzeczownika nazywającego kogoś, kto wraca.
Tymczasem upodobanie do powrotów może być tożsame z poczuciem osadzenia, lubieniem siebie i swojego życia. Z przyjemną świadomością, że ma się do kogo i po co wracać
Może o to właśnie mi chodzi w podróżowaniu? Aby za każdym razem odkryć, że już wszystko mam? Aż sama sobie zazdroszczę.
Lubię wracać.
ZAWSZE: SENS
A najbardziej lubię się szwendać i słuchać, co do siebie mówię.