JESTEM MIĘCZAKIEM?
Z Amsterdamu wróciłam z niejasnym uczuciem, że jestem mięczakiem. No bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że porzuciłam jazdę na rowerze, kiedy tylko zrobiło się n i e c o chłodniej? W stolicy Holandii nikt takimi drobiazgami się nie przejmuje. Rower jest pojazdem całorocznym i można odnieść wrażenie, że to jemu jest podporządkowany ruch uliczny. Amsterdamczycy jadą przed siebie, nie bacząc na nikogo i na nic. Pewien paradoks polega na tym, że mkną z niczym niezmąconym spokojem nawet wówczas, kiedy leje i wieje. W Amsterdamie zdaje się to nikogo nie deprymować. Nie widziałam nikogo skulonego. W czapce raczej też nie, a kask, co akurat mi bliskie, nie jest tam popularnym nakryciem głowy. Wszystko to było zachwycające.
I jeszcze jedna rzecz wydała mi się znamienna, już niekoniecznie tak urzekająca: otóż w Amsterdamie rowery są traktowane dość nonszalancko, może dlatego, że jest ich tam ponad milion. Stoją, a dość często leżą, na zewnątrz, niejednokrotnie tworząc zadziwiające konstrukcje upstrzone rdzą.
JAK Z RUR
Nie miałam dotąd pojęcia, że deszcz może mieć tyle odmian. W ciągu jednego dnia ulega nieustannym przeobrażeniom. Może być mżawką, dyskretnym deszczem o ciepłych, łagodnych kroplach, co usypia czujność, bo za chwilę rzeczone krople zaczynają bezlitośnie siec (bardzo często tu, w Holandii, deszcz ma kooperatywę z wiatrem), z fantazją zmieniając kierunki ataku. Może po prostu lać.
Istnieje niderlandzkie powiedzenie: „Leje jak z rur”. I o jego trafności dane było mi się przekonać. Oznacza połamany parasol, przemoczone ubranie w najbardziej zaskakujących miejscach i bieg w stronę, która zawsze jest niespodzianką. Tutejszy wiatr ma naturę figlarza.
Kanały, wiatraki, światło, okazałe gęsi na polach, płaski krajobraz i wszechobecna woń zioła to z pewnością zaledwie fragment holenderskiej rzeczywistości. Sprawił jednak, że polubiłam Amsterdam. Sądzę, że z miastami jest jak z ludźmi – pierwsze wrażenie trudno jest zlekceważyć.
METAFORY
Przysłowia są, jak wiadomo, mądrością narodu. I dużo o nim mówią, jak na przykład zacytowane wyżej. Inne, które odkryłam, zapamiętale szperając w Internecie, wydały mi się mądre i podszyte poetycką melancholią.
Najbardziej spodobały mi się: „Wiatrak nie zmaga się z wiatrem, który przeminął” oraz „Deszcz, który pada dzisiaj, nie spadnie jutro”. Znamienna jest „obecność” deszczu w wielu powiedzeniach.
Więcej powiedzeń znajdziecie tu https://www.mojaniderlandia.pl/czytelnia/7-niderlandzkich-powiedzen-ktore-warto-znac-najwazniejsze-przyslowia-z-kraju-tulipanow-5434.html , w tym także to, które jest tytułem tego tekstu i które znaczy zupełnie coś innego niż mogłoby się wydawać.
UFAM PIERWSZEMU WRAŻENIU
Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że pierwsze spotkanie odbyło się w pełnej, jeszcze świątecznej iluminacji. Zobaczywszy miasto w świetle dziennym, uznałam je za znacznie mniej atrakcyjne. Sądzę jednak, że w sezonie tulipanów, w słońcu (o ile tam kiedykolwiek świeci) prezentuje się spektakularnie.
Holendrzy mają opinię ludzi skromnych, niezależnych, tolerancyjnych i przedsiębiorczych. Są zdyscyplinowani i pracowici, cenią sobie wolność, a nie lubią narzucania im zdania. Nie pożądają szczególnych luksusów. To wszystko jest mi bliskie, zwłaszcza ostatnia kwestia, bo, jak wiadomo, luksus dla mnie nie ma nic wspólnego z gromadzeniem dóbr (http://www.niejestemprzezroczysta.pl/?p=6509)
Mieszkańcy Amsterdamu sprawiają wrażenie serdecznych i życzliwych. Nie sadzę, by przyczyną tego było stadne upalenie, bo cieszenie się takim wyimkiem wolności to chyba głównie jedna z atrakcji turystycznych i to tylko w stolicy, bo już poza nią w coffee shopach obsługuje się tylko „swoich”. Za jazdę pod wpływem marihuany płaci się bardzo wysokie mandaty.
Stolica Holandii jest drugim po Sztokholmie najbezpieczniejszym miastem Europy, przez jego mieszkańców nazywana bywa „dużą wioską”. Na przedmieściach, nad kanałami, ludzie mieszkają w małych, bajkowych domkach.
Kanały, wiatraki, światło, okazałe gęsi na polach, płaski krajobraz i wszechobecna woń zioła to z pewnością zaledwie fragment holenderskiej rzeczywistości. Sprawił jednak, że polubiłam to miasto. Sądzę, że z miastami jest jak z ludźmi – pierwsze wrażenie trudno jest zlekceważyć.