6:28
Budzę się i moje zwoje mózgowe leniwie porządkują dane. Do niedawna były następujące: wiek i pytanie, czy jakaś sprawa z poprzedniego dnia wciąż wydaje się istotna. Dotychczas konsekwentnie powtarzał się ten sam rytuał: najpierw niedowierzanie (Ale jak to?!), dotkliwie trzeźwiące, od razu mnie budziło – w każdym tego słowa znaczeniu, potem pojawiała się (zazwyczaj) konstatacja, że nic, co się wydarzyło dzień wcześniej, nie jest warte mojej uwagi i energii. Teraz sprawy mają się nieco inaczej. Kwestia wieku zeszła na drugi plan, a nawet trzeci. Najpierw bowiem usiłuję ustalić, jaki jest dzień tygodnia. Potem dokonać wnikliwej, na ile oczywiście pozwala otumaniony snem umysł, analizy swojej kondycji psychofizycznej. Stwierdzam, że jest dobra, mając niejaką świadomość, że w kwestii formy fizycznej mogę mieć względną pewność, zaś jeśli chodzi o tę psychiczną – cóż, polegam na własnej ocenie, bo nikogo innego na wszelki wypadek nie pytam. Nie wdaję się też w dywagacje, zwłaszcza o świcie, że aktualna sytuacja sprzyja popadaniu w obłęd i niektórzy znajomi sprawiają wrażenie, jakby już popadli (niektórzy nawet wcześniej), więc skoro oni, niewykluczone, że ja też. Kiedy już wszystko mniej więcej wiem, przede wszystkim, że żaden ze mnie mente captus, ochoczo wstaję, by rozpocząć nowy dzień.
7:00
Kawa i książka – to bastion normalności, więc lubię w bastionie posiedzieć nieco dłużej. W tym bastionie daję odpór wrogowi, Sami-Wiecie-Komu.
8:00
Zaczyna się koncert. Maleńki ptaszek w krzewie jaśminu inicjuje swoje codzienne trele. (Moja wątła wiedza ornitologiczna każe mi podejrzewać, że to wróbel, niby taki zwykły, a jednak niezwykły.) Obserwuję go: gabaryty ma niewielkie, a głos potężny. Lubię myśleć, że śpiewa specjalnie dla mnie. Czasami jednak ponosi mnie wyobraźnia, ptaszek przedzierzga się wówczas w szczura, głowę wystawiam przez okno, by ujrzeć, niczym prawdziwy więzień, skrawek błękitnego nieba. Jednak ptaszek nie ma nic wspólnego ze szczurem i to nie tylko dlatego, że go w ogóle nie przypomina. Nie może nim być, bo o ewentualnej tresurze nie ma mowy. Sprytna bowiem z niego bestyjka: skradam się do okna, aby go uwiecznić na pamiątkowej fotografii i dotąd to się nie udało. Nie sadzę, aby pomogły kulki z chleba, czy z czegokolwiek innego.
10:05
Okazuje się, że jestem za młoda, by kupić chleb. Tak więc kwestia wieku wróciła w nieoczekiwanych okolicznościach. Jestem zachwycona i żarliwie zapewniam panie sprzedawczynie, że mam 60 lat, ale to chyba głównie po to, by się jeszcze chwilę napawać kontekstem odmowy. Wskakuję więc rączo, jak na młodzież przystało, na rower i pedałuję na śniadanie, mając w radosnej perspektywie pałaszowanie czerstwego pieczywa.
11:08
Koncert trwa w najlepsze. Ptaszek jest niezmordowany. To dodaje mi otuchy: ja też się nie dam!
12:00
Pędzę na trening, oczywiście online. Zapamiętale ćwiczę na dywanie i myślę, że robię to częściej niż zazwyczaj i że mój repertuar ćwiczeń jest bogatszy niż standardowego filmowego więźnia, bo stanowczo wykracza poza pompki. Sądzę jednak, że filmowego więźnia i mnie wiele łączy: samodyscyplina, instynkt samozachowawczy oraz przeczucie, że siła może być pomocna w mierzeniu się z przeciwnościami losu. Zachłystuję się endorfinami – jakie tam przeciwności!
13:24
Po raz kolejny idę po cichu do okna, by zrobić ptaszkowi zdjęcie. Czy łypnął zawadiacko okiem, czy mi się tylko wydaje?
14:00
Idę do „pracy”. Tęsknię za pracą. Moim życiem. Jeszcze bardziej wiem, jakie – zazwyczaj – mam fajne życie. Do kogo się zwrócić w sprawie jego zwrotu?
14:13
Potężne płuca ma ten mój ptaszek. Pracuję nadal, sprzątam, gotuję, odpisuję na wiadomości, ktoś do mnie dzwoni, ja dzwonię do kogoś. Dzwonię do kogoś, ktoś do mnie dzwoni, odpisuję na wiadomości, gotuję, sprzątam, pracuję.
16:00
Dochodzę do wniosku, że ptaszek powinien mieć jakieś imię. Pasuje do niego George, nie pytajcie dlaczego. Czy ktoś dociekał, dlaczego Tom Hanks w „Cast Away” nazwał piłkę „Wilson”?
Nie, wśród moich bliskich nie ma żadnego George’a. Oprócz George’a.
18:00
Oglądam „Rodzinę Soprano”. Jestem bardzo zadowolona, że to taki długi serial. Cieszę się każdym odcinkiem i staram się zanadto nie analizować, czy to zbieg okoliczności, że główny bohater ma problemy z psychiką i w każdej chwili może znaleźć się w więzieniu. Jest mi bliski, bo świat, w którym żyje, zbudowany jest z absurdów. Pytam George’a, co sądzi na ten temat, ale on zawzięcie śpiewa.
20:00
George idzie spać.
22:00
Słucham muzyki (nieoczekiwanie stałam się melomanką), czytam, albo myślę. Raczej to ostatnie, myślę i, nie wiadomo kiedy, wślizguję się w sen. Śni mi się, że latam z George’em.
Agnieszka | Autor | 1 czerwca, 2020
|
BOŻENA: „Twój George przypomniał mi moje relacje z sędziwymi drzewami w Parku Grabiszyńskim. Jest ich kilka. Przyszło mi do głowy, żeby również nadać im imiona. Wojciech, Jan, Bolesław…?
Niemal codziennie witam się z nimi podczas porannego spaceru. A czasami, gdy nikt nie widzi, przytulam się (bez rękawiczek i maski) do chropowatej kory i słucham…” (komentarz z poprzedniej odsłony bloga)