1994: ROMANTYCZNA
Podczas studiów miałam praktyki pedagogiczne. Litościwie spuszczę zasłonę zapomnienia na charakter niektórych zajęć, na przykład z psychologii, na których prowadzący raczył nas opowieściami o fazie oralnej, analnej i fallicznej oraz kompleksie Edypa. Zarówno Freuda, jak i samego profesorka wraz z jego zamiłowaniem do krótkich spódniczek na egzaminie traktowałyśmy z rozbawieniem i młodzieńczą niefrasobliwością.
Wydawał nam się niegroźnym satyrem, gawędziarzem, mitomanem, choć, jak sądzę, pragnął wydawać się demoniczny. Zakładałyśmy miniówki bez zbędnego dywagowania, czy to aby nie seksistowski zamach na naszą niewinną dziewczęcość.
(Podczas wielu lat pracy nie zdarzyło mi się analizować poczynań dziecka w kontekście wspomnianych faz, ani roztrząsać, czy Szymonek, Jacuś lub Ignaś za kilkanaście lat nie przedzierzgnie się w Edypa i, ukatrupiwszy ojca, prześpi się z matką, ani tłumaczyć ekscentrycznych dziecięcych zachowań kompleksem kastracji.)
Wyposażona w taką wiedzę stawałam, w ramach wspomnianej praktyki, przed siódmą klasą szkoły podstawowej. Prowadziłam starannie przygotowane lekcje, wzbijałam się na wyżyny elokwencji i, jak mniemam, samozachwytu. Chciałam być jak Keating, wskoczyć na stół i słyszeć: „O Kapitanie! Mój Kapitanie!”. Dziś jestem tak wysportowana, że zrobiłabym efektowny skok bez ryzyka wybicia zębów o kant stołu, za to z absolutną pewnością bycia uznaną przez współczesne małolaty za kosmitkę bądź wręcz wariatkę, niechybnie dając powód do beki.
Moim poczynaniom z ostatniej ławki życzliwie przyglądała się polonistka. Przyglądała się, albo poprawiała zeszyty, kartkówki, uzupełniała dziennik. Była to spokojna, łagodna, lecz stanowcza kobieta, która rzadko się uśmiechała. Są ludzie, którzy od razu budzą szacunek, specjalnie o to nie zabiegając i tak było w tym przypadku.
Praktyka dobiegła końca. Stanęłam przed polonistką, oczekując pochwał. Wręczyła mi stosowne papiery i rzeczowo poinformowała, że postawiła mi piątkę. Moja ówczesna buńczuczność i pewność siebie nie pozwoliły mi nawet przez chwilę obawiać się, że ocena może być inna. Byłam z siebie bezkreśnie zadowolona, gdy nagle usłyszałam:
– Poradzisz sobie.
Osłupiałam. Mój niewątpliwy talent pedagogiczny w moim mniemaniu wart był peanów, a nie tak przyziemnego, przaśnego wręcz, „poradzisz sobie”. Jeszcze chwilę łudziłam się, czekając na jakiś dalszy ciąg, ale on nie nastąpił. Polonistka patrzyła na mnie jak zawsze życzliwie, a w jej oczach zobaczyłam tę rzadką mądrość, pewien rodzaj wtajemniczenia nie wszystkim dany – płaci się za niego wysoką cenę: utratą złudzeń.
Wielokrotnie przypominałam sobie to zdarzenie, opowiadałam je jako ucieszną anegdotę. Dziś już tego nie robię, gdyż w pewnym momencie pojęłam, przyznam, nie było to specjalnie dawno, że z ust polonistki usłyszałam najpiękniejszą pochwałę.
Usłyszałam: „Poradzisz sobie”. Osłupiałam.
2019: ROZWAŻNA, CHOĆ WCIĄŻ ROMANTYCZNA
– Wie pani, co myślę? -Spytała pani Hania. – Myślę, że sobie poradziłam.
Moi synowie i ja kochamy panią Hanię (bez przesady!). Jest dla nas kimś wyjątkowym; świat może się walić, a jej oddanie innym, ona sama, pozostaną niezmienne, to stała wartość. Nie ma w tym oddaniu, w pani Hani, choćby cienia kokieterii czy wyrachowania.
Jak to bywa z mądrymi (cena mądrości jest wiadoma), w dodatku pozbawionymi pychy, ludźmi, sama ma wiele wątpliwości i rozterek.
Rozmawiałyśmy przez telefon. Zawsze pretekstem jest wspólne wyjście do kina, teatru, czy na koncert, umawiamy się, potem dzielimy się swoimi przemyśleniami na różne tematy. Tym razem wesoło gawędziłyśmy o stracie, a skoro o niej, to również o bliskich oraz uczuciach i doświadczeniach, nie zawsze łatwych, z nimi związanych.
– Pani też sobie poradziła – stwierdziła pani Hania z uznaniem, zamykając tym samym nasze rozważania optymistyczną klamrą. Tym razem doceniłam pochwałę od razu. Poczułam się jak champion, zwycięzca, jak ktoś, kto odniósł spektakularny sukces. Nie potrzebowałam ani chwili do namysłu, aby wiedzieć, że nie chcę innej pochwały ani od nikogo innego. Że innego sukcesu też nie chcę.
Poradzić sobie – tylko tyle, czy aż tyle?
Agnieszka | Autor | 1 czerwca, 2020
|
EDYTA: „Świetny wpis, Agnieszka. Dziękuję. I dla mnie „poradzisz sobie” to więcej niż komplement. To też i zachęta, i wyraz wiary w moją siłę i wytrwałości. To doceniam bardzo. Dzięki.” (komentarz z poprzedniej odsłony bloga).