Jest taki, jak lubię: potężny, majestatyczny i tajemniczy. Wydaje się nieustępliwy i stanowczy, czasami nawet groźny. Chimeryczny, mimo to koi, uspokaja. Zmysłowo szepce, pomrukuje, szemrze, bywa jednak, że grzmi, ryczy, dudni.
Zniewalająco pachnie, od jego zapachu kręci się w głowie. Do twarzy mu w niebieskim, turkusie, indygo, granacie, odcieniach zieleni. Czasem, gdy jest bardziej wzburzony, ubiera się w szarości, czernią manifestuje gniew, ponurość, melancholię.
Król paradoksów: niezmienny, choć nigdy taki sam, pozornie, bo z natury, wylewny, a zazwyczaj dotkliwie zimny. Nie zrażam się nigdy, lubię jego lodowaty dotyk, bez wahania zanurzam się w jego ramionach.
A kiedy odejdę bez prawa powrotu, on wciąż pozostanie niewzruszony, wieczny.
Każde spotkanie z nim ma smak pierwszego razu, z rozrzewnieniem i uniesieniem w tle.
Okazywanie czułości nie leży w jego naturze, jednak wrócę, będę wracać, niezmiennie stęskniona i zakochana.
Wiem, że on będzie czekał, nie, on po prostu będzie trwał, beznamiętny. A kiedy odejdę bez prawa powrotu, on wciąż pozostanie niewzruszony, wieczny.